poniedziałek, 9 marca 2015

Co z tymi włosami?!

Po długiej przerwie- JESTEŚMY! I nie zamierzamy już znikać. Dzisiaj znów „urodowo”, ale tym razem nie twarzowo, a włosowo. I wyjątkowo bez zdjęć, wybaczcie!

Coraz więcej osób zadaje mi pytania odnośnie naturalnej pielęgnacji (co mnie bardzo, bardzo cieszy!). Nie tylko twarzy, ciała, ale i włosów. I właśnie to zainspirowało mnie do podzielenia się w wami paroma przydatnymi radami, które może już znacie, może stosujecie albo chcecie zacząć stosować.
Włosy, podobnie jak twarz, potrzebują trochę czasu, aby móc się zregenerować, szczególnie gdy są bardzo zniszczone. To nie jest coś, co dzieje się z dnia na dzień. Trzeba dużo cierpliwości, a czasem nawet i poświęcenia, jak w moim przypadku. Ale od początku!

Na głowie miałam już chyba wszystko. Od irokeza do syntetycznych warkoczyków. Od włosów za łopatki do całkowicie krótkich. Na co drugim zdjęciu mam inną fryzurę. Farbowałam, rozjaśniałam, prostowałam (o zgrozo, kto prostuje włosy proste jak druty?!), kręciłam, zaplatałam, używałam dziwnych rzeczy do stylizacji.
Jakieś trzy lata temu stwierdziłam, że chciałabym mieć długie włosy. Tak po prostu. No i zaczęło się zapuszczanie. Wszystkie dziewczyny, które postanowiły przejść z całkiem krótkich włosów na długie wiedzą co to znaczy, co to za udręka. Przez ten cały czas nie podcinałam ich, nie stosowałam jakichś upiększających kuracji, byłam przekonana, że włosowe problemy mnie nie dotyczą, przecież wszyscy mi powtarzali, że mam piękne i mocne włosy! Do czasu. Rozjaśnianie (tak, liczba mnoga), farbowanie i prostowanie zemściło się na mnie dopiero niedawno. Jakoś w wakacje zauważyłam, że podczas jednego czesania tracę tyle włosów co przez kilka dni. „Okej, może to normalne.” Nie, to nie było normalne, kiedy okazało się że włosy są w każdej części domu, tylko na głowie ich tak jakoś mniej. No i płacz. Specyfiki, odżywki, nic nie pomagało. Aż tu nagle głos mamy „Idź je obciąć”. To chyba jakieś żarty! Tyle czasu, takie męki, żeby teraz pójść i ściąć włosy?! O nie, nie ma mowy.
Pamiętajcie, mama ma zawsze rację. Wylądowałam u fryzjera.
I co dalej?

1. ZETNIJ TYLE, ILE TRZEBA
Włosy odrastają, serio. Wiem o tym doskonale. Ścięcie ich też nie boli (może trochę serce krwawi, ale tylko w pierwszej chwili!). Jeśli traficie na dobrego fryzjera/fryzjerkę, to może być naprawdę świetna decyzja. Włosy pozbędą się zbędnego balastu w postaci zniszczonych końcówek i od razu będą wyglądać na zdrowsze. A jeśli wtedy zaczniecie o nie dbać, tak naprawdę, regularnie, to będą pięknie rosnąć i wyglądać!

2. POZBĄDŹ SIĘ CHEMII
Pierwsza podstawowa zasada przy zakupie KAŻDEGO produktu: czytaj skład! Im mniej chemii, tym lepiej dla Ciebie i Twoich włosów. A przede wszystkim staraj się wyeliminować szampony/odżywki zawierające silikony, parabeny i SLSy. Nic dobrego nie robią, a tylko szkodzą. Ale o tym pewnie wiecie, temat tych składników jest ostatnio bardzo „modny”.

3. SIEMIĘ LNIANE DOBRE NA WSZYSTKO
Nie tylko wpływa na kondycje, wzrost włosów, ale wspomaga trawienie i zapewnia piękny wygląd cery. Sprawdziłam! Można pić, jeść, a nawet nakładać na włosy! Osobiście najbardziej lubię wersję pitną. Szklanka takiego „napoju” przygotowanego z dwóch łyżek siemienia, wypijana codziennie wieczorem działa cuda.
UWAGA! Taką miksturę należy pić ok. 3 tygodnie, a potem zrobić przerwę, najlepiej taką samą, aby organizm się nie przyzwyczaił.

4. CUDOWNA MOC OLEJU
Myślicie, że dlaczego kobiety w Indiach mają takie piękne, lśniące włosy? Odpowiedzią jest właśnie ten punkt! Odpowiedni dobór oleju poradzi sobie z wypadającymi włosami, problemami skórnymi głowy, łupieżem, i tak można wymieniać i wymieniać… Wiem, że niektórym oleje nie służą, ale wydaje mi się, że warto spróbować na sobie.

5. A CO Z FARBOWANIEM?!
Nie ma co owijać w bawełnę: chemiczne farby to, zaraz po rozjaśniaczu i codziennym używaniu prostownicy, największe tortury dla włosów. Dlatego przerzuciłam się na farby ziołowe. U mnie na szczęście nie było problemu z odrostami, bo moje naturalne włosy są bardzo ciemne, więc nie widać ich tak przy czarnej reszcie. Ale wiem co to znaczy (rude siano z odrostami?). Najlepiej ograniczyć farbowanie, tak bardzo jak to tylko możliwe! No.

To jest 5 Świętych Zasad, które u mnie przyczyniły się do włosowej rewolucji. Chciałam podzielić się z wami jeszcze moimi ulubionymi i skutecznymi specyfikami do włosów, ale żeby nie robić "zamieszania" zdecydowałam się rozłożyć ten wpis na dwie części. 
A więc zapraszam was także jutro! 

Może macie jakieś swoje sprawdzone sposoby, które warto wprowadzić do codziennej pielęgnacji? Podzielcie się!


P.S. Na instagramie sobie bywamy czasem, tam też można nas odwiedzać :)

P.S. 2: A M. szykuje kulinarną serię! Już niedługo!


poniedziałek, 9 lutego 2015

Z pamiętnika trądzikowca 2: PIELĘGNACJA

Są trzy punkty, które każdy z problemami skórnymi (i nie tylko, ale tutaj skupię się akurat na tym) powinien mieć na uwadze:
1. Pielęgnacja
2. Dieta
3. Styl życia

Chciałam umieścić je od najważniejszego, ale miałam z tym ogromny problem z racji tego, że wszystkie punkty są ze sobą powiązane i "oddziałują" na siebie wzajemnie. Więc zacznę od pielęgnacji, która miała (i ma) ogromny wpływ na stan mojej cery. A więc zaczynajmy!

Punkt 1. SYSTEMATYCZNOŚĆ
Jeśli chcesz, aby Twoja cera wyglądała zdrowo, żeby zmiany szybciej się goiły i samopoczucie było lepsze systematyczność jest najważniejsza. Nie zauważysz poprawy, jeśli dany produkt, który ma pomóc w leczeniu nie będzie stosowany regularnie. Nic nie działa natychmiast, to długa droga. W tym wypadku rutyna jest obowiązkowa.

Punkt 2. NIGDY, PRZENIGDY NIE KŁADŹ SIĘ SPAĆ W MAKIJAŻU
Podstawowa zasada pielęgnacji skóry. Makijaż, lekki czy też ciężki, powinien być zmywany każdego wieczoru. Noc dla skóry jest czasem, w którym dzieje się najwięcej rzeczy. Skóra potrzebuje "oddechu", potrzebuje oczyszczenia żeby mogła się zregenerować, aby rany mogły goić się szybciej. To właśnie w nocy wchłanialność kremów/serum/maseczek jest najlepsze. Warto o tym pamiętać.

Punkt 3. ODPOWIEDNIE KOSMETYKI
Obserwuj swoją skórę. To, że masz trądzik nie oznacza, że wszystkie produkty przeznaczone dla tego typu skóry będą odpowiednie dla Ciebie. Sprawdzaj składy, analizuj. Wtedy uda Ci się wyeliminować składniki, które Ci szkodzą. W większości przypadków sprawdza się jednak zasada: im krótszy skład, tym lepsze działanie. :)

Punkt 4. NATURA, NATURA, NATURA
Wyznaję zasadę, ze jeśli natura Cię "skrzywdziła" to natura Cię wyleczy. Nie ma nic lepszego dla skóry niż pozbycie się chemii. Nie oszukujmy się, większość drogich, super kosmetyków wypełniona jest chemicznymi dodatkami, które szkodzą zamiast pomagać. Natura ma tyle do zaoferowania, że dlaczego by z tego nie skorzystać?

A teraz opowiem wam o pielęgnacji, która całkowicie odmieniła stan mojej skóry. Gdyby ktoś mnie zapytał jak radzić sobie z problematyczną cerą poleciłabym właśnie te rzeczy!




Od jakiegoś czasu najważniejsze jest dla mnie aby kosmetyk był naturalny i nietestowany na zwierzętach. To są dwa najważniejsze punkty, które zawsze biorę pod uwagę przy zakupach. Tak jak napisałam wyżej, sprawdzam składy, przeznaczenie, testuje każdy osobno. Nigdy na raz, żeby wiedzieć co mi szkodzi, a co nie. 

PORANEK:
Nie używam do mycia twarzy wody z kranu. We Wrocławiu woda nie nadaje się do tego zupełnie. Jest twarda i nachlorowana. Używam do tego wody przegotowanej, a jeśli rano okazuje się, że zapomniałam tego zrobić wieczorem myję twarz wodą źródlaną, z butelki.
I teraz główny bohater:





Żaden kosmetyk nie zrobił takiej rewolucji na mojej twarzy jak to cudowne mydło! Jest tak silne, że rozpuszcza nawet najcięższy makijaż (stosuje je także wieczorem). Idealnie wygładza skórę, lekko peelinguje, dogłębnie oczyszcza. Jest tanie i bardzo wydajne. Jedna kostka starcza na ok. 4-5 miesięcy. Zanim je odkryłam używałam czarnego mydła Savon Noir. Myślałam, że nie może być nic lepszego. A tu niespodzianka! Dudu Osun chyba już na zawsze ze mną zostanie.


 Po porannym myciu twarzy nie osuszam jej, ale mokrymi dłońmi od razu nakładam olej.


 Obecnie posiadam konopny. To jest mój pierwszy kontakt z olejami. Za namową mamy i jej zachwalaniem oleju z pestek malin sama postanowiłam spróbować. Bałam się ze względu na moją wrażliwą skórę, mimo że słyszałam same pozytywne opinie na ten temat. Kolejna  niespodzianka! Moja skóra przestała się przetłuszczać, przebarwienia i podrażnienia znikają, a nowe wypryski pojawiają się coraz rzadziej, prawie w ogóle. Wcześniej używałam kremu z Ziaji i myślałam, że mi pomaga, ale po przerzuceniu na olej zmieniłam zdanie. (Ziaję nadal uwielbiam, chociaż w niektórych kosmetykach bolą mnie ich składy!)

WIECZÓR:
Po całym dniu spędzonym na uczelni czy poza domem marzę o tym żeby zmyć makijaż, albo gdy go nie mam po prostu oczyścić skórę. Zaczyna się tak samo jak o poranku, od czarnego mydła. Potem osuszam twarz papierowymi ręcznikami i tonizuje tonikiem z Ziaji:

Bardzo lubię tę serię, jednak zaczynam z niej rezygnować, chociażby ze względu na to, ze chcę wyeliminować ze swojej pielęgnacji kosmetyki drogeryjne i z chemicznymi dodatkami. Mimo wszystko tonik jest bardzo przyjemny i cudnie odświeża skórę. 
I teraz moje kremowe odkrycie, które w połączeniu z resztą zmieniło wszystko i pozwoliło mi zrezygnować z aptecznych maści:



W tej kiczowatej tubce kryje się cud. Krem ma w składzie wyłącznie ekstrakt z kurkumy i olejek z drzewa sandałowego. Kurkuma ma właściwości antyseptyczne, jest bardzo pomocna w leczeniu właśnie trądziku, zaskórników, wysypek. Pewnie większość z was słyszała, albo nawet próbowala, robić sobie domową maseczkę z kurkumy. Krem ma piękny zapach! Pachnie jak... sklep indyjski :) Dla niektórych może być problematyczny i duszący, bo mimo, że nie utrzymuje się na skórze to w "nosie" pozostaje bardzo długo. Osobiście się od niego uzależniłam! Ale to nie jest najważniejsze. Krem, mimo, że nie stosuje go długo, wyleczył mi wszystko. Ostatnio miałam na jednym policzku kilka "niespodzianek". Wystarczyły dwie noce i wszystko zniknęło. Chyba jeszcze nic nie działo na mnie tak dobrze i szybko. Polecam sprawdzić, bo warto! I cena zachęcająca, 16 zł!






I moja ulubiona maść, jedyna apteczna, która dzięki wymienionemu wyżej kremowi na razie odeszła w zapomnienie. Jednak to właśnie ten produkt ratował mi życie co wieczór, kiedy miałam nagły wysyp niespodzianek. Jako jedna z nielicznych, które próbowałam leczy na prawdę. Ostatnio jednak doszły mnie słuchy że albo zmieniła nazwę albo ją wycofali i stworzyli coś o bardzo podobnym składzie. Jeśli ktoś coś wie, dajcie znać!

MASECZKI:
Maseczki robię raz-dwa razy w tygodniu, głównie po dniach spędzonych w całości w makijażu, żeby oczyścić skórę. Mam swoje dwie ulubienice, oto one:




Właściwości tego błota odkryłam jakiś czas temu. Kupiłam sobie saszetkę z już gotową maseczką. Nałożyłam i... piekło! Wytrzymałam dwie minuty i zmywałam z płaczem, serio. Już nie wspomnę co się działo jak spojrzałam w lustro. Istna masakra. Jakby ktoś mnie pobił albo oblał jakimś kwasem, byłam aż tak czerwona! Łzy w oczach i po pomoc do internetu. Wpisuje, czytam i uff, kamień spadł mi z serca. Nie tylko ja tak miałam. I to nic dziwnego. Naturalna reakcja skóry na to błoto. Kilka oddechów i poszłam spać. Wstaję rano, idę do lustra, a tu niespodzianka! Skóra bez żadnych zaczerwienień, gładka, miękka, cudo! Ale nie byłabym sobą gdybym nie chciała wypróbować wersji "w proszku". I to był już całkowicie strzał w dziesiątkę. Starcza na długo, nie jest droga (ok. 20 zł), pięknie peelinguje i oczyszcza. 
UWAGA! Nie nadaje się dla osób z cerą naczynkową i suchą, ponieważ baaaardzo pobudza krążenie krwi i wysusza, dosyć mocno. No i nie polecam robić jej rano, przed ważnym wyjściem. U mnie zaczerwienienie znika dopiero po ok. godzinie.




Glinka Multani Mati. Idealnie pomaga w leczeniu zmian skórnych, a jeszcze lepiej oczyszcza, na co moja skóra następnego dnia reaguje "wyrzuceniem" na powierzchnie zmian, które już zaczynały "kwitnać". Ale kolejnego dnia wszystko wraca do normy, skóra jest piękna i odświeżona.
UWAGA! Pamiętajcie, że glinka nie może mieć kontaktu z metalem, bo traci swoje właściwości!

PRZYDATNA INFORMACJA: jest wiele sklepów gdzie można kupić podane produkty, jednak osobiście polecam Helfy i Magiczne Indie (nie, nie współpracuję z tymi firmami, żeby było jasne:) ). Tam mam pewność, że wszystko jest oryginalne.

Macie jakieś produkty, które uratowały waszą skórę? Które zmieniły całkowicie jej stan i przy okazji waszą samoocenę? Chętnie się dowiem!


W następnej części opowiem trochę o diecie, o tym co jeść, a czego unikać, o produktach zbawiennych dla cery. Mam nadzieję, że ta seria pomoże komuś chociaż trochę, bardzo bym tego chciała. :)




Do zobaczenia!






poniedziałek, 2 lutego 2015

"Carte Blanche"



Polskie filmy i filmowcy udowadniają w ostatnim czasie, że są na bardzo wysokim poziomie, że niczego im nie brakuje. Chyba nikt, kto chociaż trochę się tym interesuje nie odważy się stwierdzić inaczej. Godzinę temu wyszłam z kina. Dużo się spodziewałam po "Carte Blanche" i kolejny raz się nie zawiodłam. Tak samo jak po "Bogach" ukrywałam łzy wzruszenia. Ostatnio jestem bardzo wrażliwa, ale żeby wzruszył mnie film musi być na prawdę bardzo dobry. Wszystko musi być świetnie zgrane. Muzyka, zdjęcia, dobrzy aktorzy. Sposób, w jaki poruszany problem zostanie przedstawiony. Musi być coś, co sprawi, ze zamknę oczy, i nadal będę widzieć niektóre sceny, słyszeć muzykę. Że nie będę mogła spać, bo myśli nie dadzą mi spokoju. Że będę tak zachwycona, że nie będę potrafiła nawet o tym opowiedzieć. I tak jest teraz. Nie czekajcie, lećcie do kina, bo warto.

Ale nie o tym chciałam mówić. Coś zupełnie innego chodzi mi po głowie. Pewnie wiecie, że jest to historia nauczyciela, który traci wzrok. Ukrywa to przed całym światem. Boi się o pracę. O to, że straci wszystko co kocha. 
Jak w każdym filmie oczywiście musi przewinąć się też motyw miłosny, standard. (UWAGA, TO MOŻE BYĆ UZNANE ZA SPOILER) Kobieta, którą kocha, dowiadując się, że jej idealny mężczyzna niedługo przestanie widzieć, zostawia go. Tak po prostu. Bo nie chce spędzić życia z inwalidą.
W tym momencie moje serce zaczęło krwawić, a w głowie zaczęły mi wirować myśli. "Ale jak to? Przecież przez cały czas było jej dobrze, była szczęśliwa. I co, nagle dowiadując się o jego chorobie przestaje go kochać?". 
I tu pojawia się następne pytanie: "Co ja bym zrobiła w takiej sytuacji?". 
Wyobraźmy to sobie: Twoja druga połówka mówi Ci, że już nigdy nie będzie chodzić. Czeka go/ją całe życie na wózku. Co robisz? Odchodzisz czy zostajesz? Ułatwiasz sobie życie, zaczynasz żyć na nowo z kimś w pełni sprawnym, bo "tak będzie lepiej"? Bo życie z inwalida Ci nie odpowiada? Bo przecież to jakieś "ograniczenie"?
Czy może zostajesz, żyjesz jakby nic się nie stało, nic się nie zmieniło? Wspierasz, pomagasz,  a przede wszystkim kochasz, jak wcześniej? 


Nie musiałam długo zastanawiać się nad odpowiedzią. A Ty?
Pomyślcie o tym, czasem warto zastanowić się nad takimi rzeczami.



wtorek, 13 stycznia 2015

"Ślepnąc od świateł" czyli bohater doskonały




Nie jest prosto stworzyć postać, która budziłaby w człowieku tyle skrajnych emocji i nie pozwalała o sobie zapomnieć ani na chwilę. Stworzyć obraz kogoś, kto od pierwszej przeczytanej strony staje się częścią Twojego codziennego życia.
Udało się to Żulczykowi w "Ślepnąc od świateł". Czekałam na tę książkę. Od dnia premiery biegałam po sklepach, szukałam, pytałam, nic. Po kilku księgarniach odpuściłam. Ale Mikołaj chyba czyta mi w myślach i dostałam ją pod choinkę. Przeczytałam i... ostatnia strona to była męką. Nie przypuszczałam, że tak trudno będzie mi się rozstać z głównym bohaterem. Jakbym żegnała się z najlepszym przyjacielem, który musi odejść, wyjechać, zniknąć. Ale do rzeczy.
Jacek. Taki sobie diler narkotykowy, sprzedaje kokainę w Warszawie. Chociaż w sumie nie taki zwykły. Obraca się wśród różnych ludzi, głównie tych bogatych, sławnych, wśród artystycznego kręgu, który żeby przetrwać kolejny nudny bankiet musi sobie wciągnąć. Jest najbardziej anonimowym człowiekiem w mieście, mimo tego, że wszyscy go znają.
Jest postacią, którą na początku się kocha. Tak, kocha, to jest odpowiednie słowo. Za jego słowa, za jego podejście do niektórych spraw, za szacunek do kobiet. A potem się go nienawidzi. Między innymi za hipokryzję, za to co robi, i sobie, i ludziom. Ale przez cały czas ma się ochotę wyciągnąć go z tych kartek, zawieść na lotnisko i wsadzić do samolotu, żeby wyjechał w końcu tam, gdzie będzie spokojny, gdzie się wyśpi i będzie bezpieczny. Przez te kilka dni z jego życia, przez ten cały czas powtarzałam sobie "Jacek, nie daj się złapać, nie daj się zabić, jedź do Argentyny i nie wracaj, proszę."
Nie spodziewałam się takich "przeżyć" podczas czytania, takiego zżycia z bohaterem. 
To było na swój sposób piękne.

Panie Żulczyk, kolejny raz się na panu nie zawiodłam.






poniedziałek, 12 stycznia 2015

Błądzenie

Czuliście się kiedyś jak mały punkcik wśród miliona, miliarda innych, takich samych punkcików, które i tak są większe od was? Chcieliście kiedyś coś tak bardzo osiągnąć, pokazać światu swoje możliwości, że nie potrafiliście sobie z tym poradzić?
Buszując po internecie, przeglądając różne strony ludzi, którzy spełnili swoje marzenia, którzy robią to co chcą, zaczęłam wpadać w jakiś cholerny dół. Uświadomiłam sobie, że jestem sparaliżowana. 
"Po co prowadzisz tego bloga? I tak nikt go nie czyta. Robisz biżuterie? No fajnie. Szkoda tylko, że nie jest aż tak dobra żeby ktoś mógł się nią zainteresować. Robiłaś zdjęcia? Dobrze, ze przestałaś udawać wielką panią fotograf, którą nigdy nie byłaś. Zresztą, na co Ty liczysz?" I tak dalej, i tak dalej. Moje myśli same mnie blokują. Moje podejście do tego wszystkiego.
Chciałabym robić coś co zainteresuje ludzi, przez co pokaże światu, że coś potrafię. Mieć na tyle siły i wytrwałości, żeby za kilka, kilkanaście lat krzyknąć "patrzcie, nie jestem już zwykłym punktem! Osiągnęłam coś niesamowitego, spełniam swoje marzenia!". 
Powinnam zmienić myślenie, inaczej patrzeć na świat. Nie jak na coś odgrodzone wielkim płotem, za który nie można wejść.
A może po prostu jestem zmęczona, może potrzebuję jakiegoś cholernego kopa w cztery litery, który wypchnie mnie poza granice. Moje własne. 








sobota, 10 stycznia 2015

Z pamiętnika trądzikowca... część I

... czyli historia o tym, jak z brzydkiego kaczątka stać się trochę ładniejszym kaczątkiem :)

Wszystko zaczęło się w podstawówce, chyba w czwartej klasie. Jeden pryszcz, drugi, trzeci, i tak dalej, i tak dalej... I pewnie wszystko przebiegłoby łagodniej, gdybym nie była jedyną osobą w moim otoczeniu, która miała takie problemy. Wyjścia z domu ograniczałam najbardziej jak tylko się dało. Każdy gorszy dzień mojej twarzy zmieniał się w koszmar. Lustra omijałam tak bardzo, jak tylko się dało. Nie ma nic gorszego, niż obrzydzenie do swojego wyglądu. 
Nie zabrakło też oczywiście "życzliwych" ludzi, przypominający mi o tym na każdym kroku i zasypujący mnie cudownymi radami, które były na takim samym poziomie jak ich wiedza o trądziku. Nie pomagało mi nic, zupełnie. A kiedy już miałam nadzieję i widziałam, że jest odrobinę lepiej, następnego dnia czekało mnie rozczarowanie. Bałam się wychodzić do ludzi, a moja pewność siebie leżała na samym dnie i nic, zupełnie nic nie wskazywało na to, że miałaby się podnieść. 
Aż w końcu pomyślałam sobie, "no nie, coś tu jest nie tak, coś robię źle". Zaczęłam więcej czytać na ten temat, rozmawiać z ludźmi z tym samym problemem, obserwować i analizować.
Dziś wiem na ten temat bardzo dużo (a przynajmniej tak mi się zdaje). Dzięki swojej silnej woli  i wiedzy, dzisiaj mogę ze spokojem popatrzeć w lustro, co więcej, mogę wyjść bez makijażu i nie bać się, że ludzie dookoła pouciekają! Wiadomo, że jak u każdego zdarzają mi się gorsze dni skóry, ale to jest nic, na prawdę. Walczę jeszcze z czerwonymi śladami, ale to jest do wygrania. A od czasu kiedy mieszkam we Wrocławiu, zmieniłam otoczenie i codziennie mijam różne osoby, zaczęłam wierzyć, że nie ma ludzi idealnych. Kobiety z idealną cerą w magazynach, internecie i telewizji nie istnieją. Istnieje photoshop i świetni graficy.

Wspomniałam wyżej o radach "życzliwych", więc chciałabym się z wami nimi podzielić. Ale z moim komentarzem. Uwaga, uwaga...:

1. Idź do dermatologa, on Cię wyleczy.
Kiedyś strasznie wkurzałam się na moją mamę, że nie chciała chodzić ze mną do dermatologa. Dzisiaj jej za to dziękuję. 
Dermatologa traktuje się jak cudotwórce. A jedyną rzeczą, którą zazwyczaj robi jest przepisywanie maści i antybiotyków w kosmicznych cenach, ze skutkami ubocznymi dłuższymi niż korzyści. Co śmieszniejsze, leki te działają zazwyczaj tylko podczas ich używania, a kiedy zakończy się kurację, problem wraca. 
"Mówisz tak, a nie byłaś nigdy ze swoją twarzą u lekarza." Racja, nie byłam, ale znam osoby, które chodzą od kilku lat, wydają majątek na coś, co zupełnie nie działa. Na maści, tabletki, cudowny izotek. A jeśli już jesteśmy przy izoteku to...

2. Jak zaczniesz brać izotek to ci przejdzie na zawsze.
Izotek ostatnio stał się bardzo popularny i wszyscy chcą go brać. Co tam, że skutki uboczne są jakie są, co tam, że izotek często nie leczy, tylko "tuszuje", a po roku czy dwóch latach problem wraca.Znam tylko jedną osobę z mojego otoczenia, którą izotek wyleczył tak całkowicie. Tylko jedną.

3. A może powinnaś zacząć brać tabletki antykoncepcyjne? 
Oto kolejna cudowna metoda na trądzik! Niezawodna, cudowna, skóra staje się gładka jak pupcia niemowlaczka! 
Aż tu nagle przychodzi ten moment, kiedy tabletki się kończą i ups... "Twarzowa wpadka".

4. Musisz stosować kosmetyki przeznaczone do Twojej skóry, czyli przeciwtrądzikowe.
Przyznaję się, używałam, chyba wszystkie dostępne na rynku. Byłam młoda i głupia. Ale pewnie gdybym od samego początku stosowała taką pielęgnacje jak teraz, nie miałabym tylu problemów. Nie zmarnowałabym tylu lat życia na martwienie się o swoją twarz.
Podsumowując: kosmetyki dla skóry trądzikowej nie leczą trądziku. Są inne metody, o wiele tańsze i skuteczniejsze, ale o tym niebawem :)

5. Weź wyciśnij i po sprawie.
Tutaj zawsze mi brakowało słów, podnosiłam głowę i pytałam "dlaczego? WHY?!". Ale na szczęście już nikt nie mówi takich strasznych rzeczy. I mam nadzieję, że nie robi! 

I wiele, wiele innych, które zawsze podnosiły mi ciśnienie, albo sprawiały, że oczy robiły się szklane, a wielka gula stawała w gardle. Dzisiaj nikt już nie zwraca uwagi na moją twarz, przynajmniej w tym negatywnym znaczeniu. Za to często spotykam się z pochwałami typu "uuu, nie poznaje, co za zmiana, wszystko zeszło, jak to?!", od osób, które pamiętają mnie z "tamtych czasów". 

A jak to się stało? O tym i o cudownych specyfikach, nie tylko dla trądzikowców, o sile natury i diecie, w drugiej części. 




Do następnego! :)
  

     

sobota, 3 stycznia 2015

20 miesięcy

Wpis miał być o czymś zupełnie innym, miało być o kosmetykach z Helfy, ale oczywiście nie zabrałam po świętach kabla od aparatu z domu i niestety muszę jeszcze z tym poczekać. Post świąteczny ani sylwestrowy też się nie pojawił.
To wszystko chyba ze względu na brak czasu i moją chęć odcięcia się na te dni od świata, na zajęcie się sobą, rodziną, tym na co nie miałam czasu przez szkołę i inne, ważniejsze zajęcia. Przepraszam!

Ale za to chciałabym, a raczej chcielibyśmy podzielić się z wami czymś dla nas bardzo ważnym. Otóż wczoraj minęło 20 miesięcy odkąd poznaliśmy się z M.

Każdego miesiąca mamy swoje dwa małe święta. 2 i 16 dnia, kiedy to wszystko się wyjaśniło i zostaliśmy razem. Niby nic, pewnie niektórzy z was, miewają większe "staże". Ale dzięki temu moje życie, nasze, uległo diametralnej zmianie. Na lepsze.

Teraz mieszkamy razem, mamy to o czym marzyliśmy od samego początku. Wspólnie piszemy swoją przyszłość, spełniamy marzenia, przechodzimy przez dobre i złe chwile. Razem.

Czuję się cudownie, mam to, czego pragnie każda kobieta.

Znalazłam bezpieczną przystań.